czwartek, 19 listopada 2015

e tapetka

niedziela, 15 listopada 2015

Zyski banków trafiają z Polski do Włoch, USA a nawet Japonii. W sumie 2,5 mld zł




Fot. geralt / pixabay (CC0 Public Domain)
W ciągu piętnastu lat aż 60 mld zł z zysków banków trafiło do kieszeni inwestorów. W ostatnich latach większość pieniędzy popłynęła za granicę, nawet do tak egzotycznych zakątków świata jak Japonia. Czy to "chciwi, zagraniczni bankierzy", czy normalna praktyka? Czy pomysł PiS dotyczący repolonizacji banków ma sens?
W tym roku z banków działających w Polsce prawie 2,5 mld zł wypłynęło za granicę - wynika z ostatniego raportu Komisji Nadzoru Finansowego. To jedna szósta zysków wypracowanych przez sektor bankowy w 2014 roku. Najwięcej, bo ponad 1,3 mld zł, poszło na konta we Włoszech. Spore kwoty trafiły też w ręce inwestorów z USA i Holandii. Co ciekawe, kilkanaście milionów złotych uciekło do Japonii. źródło: KNF
Zyski banków trafiają za granicę w jak najbardziej legalny sposób - poprzez dywidendę. Właściciele akcji banków co roku decydują o sposobie rozdysponowania zysków. Okazuje się, że częściej dzielą się nimi z właścicielami banki kontrolowane przez inwestorów zagranicznych niż krajowych.
REKLAMA
Jak to wygląda w kwotach? Banki z przewagą kapitału polskiego zarobiły w ubiegłym roku 4,63 mld zł, z czego na dywidendę przeznaczyły niespełna 8 proc. tej kwoty. W tym samym czasie banki ze strategicznym inwestorem zagranicznym zarobiły 10,47 mld zł i wypłaciły w formie dywidendy 4,1 mld zł, czyli 39,5 proc.
Trzeba przy tym zauważyć, że to i tak niewiele w porównaniu z poprzednimi latami. Komisja Nadzoru Finansowego w 2015 roku znacząco ograniczyła swobodę dysponowania zyskami banków, które udzielały kredytów w walutach obcych. Z zysku za 2013 rok banki z kapitałem krajowym wypłaciły 25,1 proc. (936 mln zł), a "zagraniczne" 65,8 proc. zysku (6,5 mld zł).
W czyich rękach są największe banki działające w Polsce?
BankInwestor strategiczny
1 Powszechna Kasa Oszczędności Bank Polski Skarb Państwa, Polska
2 Bank Pekao UniCredit, Włochy
3 Bank Zachodni WBK Banco Santander, Hiszpania
4 mBank Commerzbank, Niemcy
5 ING Bank Śląski ING Bank, Holandia
6 Bank Gospodarstwa Krajowego Skarb Państwa, Polska
7 Getin Noble Bank Leszek Czarnecki, Polska
8 Bank Millennium Banco Comercial Portugues, Portugalia
9 Raiffeisen Bank Polska Raiffeisen Bank International, Austria
10 Bank Handlowy w Warszawie Citigroup, USA
11 Bank Gospodarki Żywnościowej BNP Paribas, Francja
12 Deutsche Bank Polska Deutsche Bank, Niemcy
13 Bank BPH General Electric, USA
14 Alior Bank Carlo Tassara, Włochy
15 BNP Paribas Bank Polska BNP Paribas, Francja
16 Bank Ochrony Środowiska Skarb Państwa, Polska
17 Credit Agricole Bank Polska Credit Agricole, Francja
18 Bank Polskiej Spółdzielczości Banki spółdzielcze, Polska
19 Santander Consumer Bank Banco Santander, Hiszpania
20 Idea Bank Leszek Czarnecki, Polska
21 SGB-Bank Banki spółdzielcze, Polska
22 Euro Bank Societe Generale, Francja
23 Societe Generale Oddział w Polsce Societe Generale, Francja
źródło: KNF

KNF nie widzi problemu "chciwych, zagranicznych bankierów"

- Trzeba się zabezpieczyć przed upadkiem sektora finansowego. Dopóki za tymi instytucjami stoją chciwi, zagraniczni bankierzy, niewiele da się zrobić - twierdzi w rozmowie z money.pl Krzysztof Oppenheim, ekspert bankowy związany z sektorem od ponad 20 lat.
Tej tezy nie podchwytuje jednak Maciej Krzysztoszek z KNF. Podkreśla on, że sektor bankowy nie traci przez to, że inwestorzy blisko połowę zysków wypłacają sobie. Tłumaczy, że w wyniku konsekwentnie realizowanej polityki dywidendowej baza kapitałowa banków komercyjnych wzmacnia się, co przekłada się na stabilność sektora. To z kolei przyczynia się do utrzymania stabilnej sytuacji finansowej kraju.

Stwierdzenia w negatywnym kontekście, że zagranica wyprowadza zyski banków, nie użyłby także Tomasz Bursa, wiceprezes Opti TFI. Ekspert bankowy podkreśla, że to, czy bank wypłaca dywidendę, nie zależy od tego, skąd pochodzi właściciel, tylko od tego, czy bank jest wypłacalny i przynosi zyski. Duża kwota płynąca do zagranicznych akcjonariuszy wynika z tego, że to oni dominują w polskim sektorze bankowym. Tomasz Bursa zauważa, że banki z kapitałem zagranicznym mają generalnie wysokie współczynniki wypłacalności i są lepiej prowadzone. Po drugiej stronie mamy polskie banki, których jest bardzo niewiele i wśród nich są takie, które nie zarabiają wielkich pieniędzy - nie mają się więc czym dzielić.
- Dla banków z kapitałem zagranicznym ważniejsze jest zadowolenie inwestorów. Polskie banki są mniej lub bardziej zależne od Skarbu Państwa, więc nadrzędnym dobrem dla nich jest działanie na rzecz gospodarki i samego banku. Takie zachowanie powinniśmy promować - przekonuje jednak Oppenheim. Sugeruje przy tym repolonizację banków, choć nie wykluczałby nawet renacjonalizacji.

Źródło  http://www.money.pl/banki/raporty/artykul/zyski-bankow-trafiaja-z-polski-do-wloch-usa,92,0,1946972.html

sobota, 14 listopada 2015

Polacy są za głupi na oszczędzanie w kasach oszczędnościowo budowlanych

"Kontrolowaną piramidą finansową" nazywa NBP kasy oszczędnościowo-budowlane wzorowane na niemieckich bausparkassen. Sejmowe komisje finansów publicznych i infrastruktury nie chcą ich u nas.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
W takiej kasie oszczędza się przez pewien czas na niski procent, a potem bierze tani kredyt o stałym oprocentowaniu. Utworzenie tego typu kas zaproponowali posłowie SLD, a Sejm skierował projekt ustawy do obróbki w komisjach. Trwała ona zaledwie kilkanaście minut. Zakończyła się przyjęciem wniosku, w którym komisje rekomendują wyrzucenie projektu do kosza. Dlaczego?

Nie ma kasy na kasy

Janusz Cichoń z PO wyjaśniał, że ze względu na konsekwencje budżetowe. Zgodnie z projektem zachętą do oszczędzania przez minimum trzy lata miałaby być budżetowa premia w wysokości 20 proc. zgromadzonego wkładu, ale nie więcej niż 2,4 tys. zł rocznie. Tego, kto odłożyłby w ciągu pięciu lat 60 tys. zł i więcej, państwo wsparłoby kwotą 12 tys. zł. Dla porównania: beneficjenci zapowiadanego przez rząd programu "Mieszkanie dla młodych" mają dostać od państwa dopłatę do kredytu - w zależności od miasta - ok. 30-40 tys. zł.

Problem w tym, że - jak ocenia NBP - do kas przystąpiłoby nawet 5 milionów oszczędzających, co oznaczałoby dla budżetu wydatki rzędu 4 mld zł rocznie. Tymczasem na dopłaty do kredytów rząd jest skłonny przeznaczyć przez pięć lat nieco ponad 3 mld zł.

Związek Banków Polskich, który zabiega w rządzie o program mobilizujący Polaków do oszczędzania, potwierdza, że w Czechach, na Słowacji i Węgrzech, gdzie od kilkunastu lat działają kasy oszczędnościowo-budowlane, oszczędzających są miliony. U nas najpewniej byłoby podobnie, nawet gdyby roczna premia wynosiła "tylko" ok. 500 zł.

NBP zwraca uwagę, że system kas działałby "na zasadzie kontrolowanej piramidy finansowej", czyli kredyty osób wchodzących do systemu sfinansowaliby przyszli oszczędzający. Kasy utraciłyby płynność, gdyby przestali napływać do nich nowi klienci. Żeby do tego nie dopuścić, konieczne mogłoby się okazać podniesienie premii. Według NBP jest to system bardzo ryzykowny dla finansów publicznych.

NBP proponuje stworzenie systemu oszczędzania opartego na bankach uniwersalnych i rynkowych stopach procentowych. Zachętą mogłoby być zwolnienie z podatku Belki. Dodajmy, że na tego typu ulgę zgodziło się już Ministerstwo Finansów. Mogliby z niej skorzystać oszczędzający na mieszkanie przez co najmniej pięć lat.

SLD proponuje kasy, które... skasował

Projekt ustawy o kasach oszczędnościowo-budowlanych wniósł do Sejmu SLD pod kierownictwem Leszka Millera. Jednak kiedy w 2002 r. był on premierem, nie pozwolił na powstanie tego typu kas.

Pięć lat wcześniej Sejm uchwalił stosowną ustawę wbrew ówczesnemu rządowi SLD-PSL, głównie głosami opozycji, m.in. Unii Wolności. Jednym z ojców ustawy był ówczesny poseł SLD, a obecnie szef Kongresu Budownictwa Roman Nowicki, który nieposłuszeństwo przypłacił karierą polityczną.

Kasy szybko utworzyły Bausparkasse Schwaebisch Hall i BGŻ, BHW i Wielkopolski Bank Kredytowy oraz LBS i PKO BP. Brakowało im tylko zgody NBP. Jednak kolejne rządy (w tym Unii Wolności i AWS) blokowały ich uruchomienie. Powód zawsze był taki sam: obawy o finanse państwa (budżet mógłby nie udźwignąć wydatków związanych z wypłatą specjalnych premii dla oszczędzających). Poza tym na rynku już działały w tym czasie konkurencyjne w stosunku do bausparkassen kasy mieszkaniowe, w których zachętą do oszczędzania była ulga podatkowa.

Ostatecznie Sejm na wniosek rządu Leszka Millera uchylił ustawę, która miała umożliwić kasom działalność.

Wydatki, ale i dochody

Na próżno niemieccy inwestorzy przekonywali, że premie nie są dla budżetu takie straszne i że skoro bausparkassen nie zrujnowały budżetów Czech i Słowacji, nie zrujnują też budżetu Polski. Niemcy powoływali się na wyniki badań gdańskiego Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Naukowcy udowadniali, że budżet państwa dokładałby do systemu bausparkassen tylko podczas rozruchu, tj. w ciągu pięciu, sześciu lat. Potem korzyści z rozkręcenia koniunktury budowlanej byłyby o wiele większe niż wydatki. A po dziewięciu, dziesięciu latach bilans dla budżetu byłby dodatni. Budżet zarabiałby głównie na podatkach VAT i dochodowym oraz zmniejszeniu wydatków na zasiłki dla bezrobotnych.

Kasy niemieckie zakładały, że na proponowaną przez nie formę oszczędzania zdecyduje się początkowo 700 tys. Polaków, a w następnych latach liczba oszczędzających ustabilizuje się na poziomie 1 mln. Do działających w tym czasie trzech lat kas mieszkaniowych zapisało się zaledwie 40 tys. osób.

Obecnie w ZBP oceniają, że nawet gdyby roczna premia wynosiła ok. 500 zł, oszczędzających mogłoby być 7 mln. Dla budżetu oznaczałoby to wydatki rzędu 1,5 mld zł rocznie. Jednak po kilku latach wpływy z VAT, CIT i PIT przewyższyłyby wydatki. Bardzo realny jest scenariusz, że w ciągu 18 lat budżet zarobiłby na czysto prawie 46 mld zł. Dodajmy, że przewodniczący Komitetu ds. Finansowania Nieruchomości ZBP Jacek Furga pracował dla Bausparkasse Schwaebisch Hall, kiedy ta tworzyła kasę z BGŻ.

Rządzie, przywróć kasy budowlane

Czy budownictwo mieszkaniowe może się rozwijać bez systemu oszczędzania na mieszkania? Śmiem twierdzić, że nie. Przy czym, za rozwój uważam nie tylko wzrost liczby budowanych mieszkań, ale także względną stabilność rynku mieszkaniowego, w tym cen mieszkań. Ostatnie lata pokazały, że tego celu nie udało się osiągnąć. Dopóki banki miały nadpłynność, a na rynek płynęła rzeka pieniędzy, wydawało się, że mamy boom. Efektem ubocznym był jednak gwałtowny wzrost cen mieszkań, bo ich podaż nie nadążała za szybko rosnącym popytem. Co gorsza, można było odnieść wrażenie, że dla wielu kupujących kredyt w wysokości 400-500 tys. zł jest czymś wirtualnym. Bank dawał, to brali, nie zastanawiając się zbytnio nad konsekwencjami. Czy tak zachowywałby się ten, kto wcześniej zaoszczędziłby np. 100 tys. zł? Jestem pewien, że nie. Taka osoba o wiele bardziej szanowałaby pieniądze, bo wiedziałaby, ile trzeba wysiłku i czasu, żeby je zarobić.
Dlatego cieszę się, że Kongres Budownictwa Polskiego oraz Komitet Finansowania Nieruchomości przy Związku Banków Polskich zaproponowały projekt ustawy, na podstawie której miałaby powstać budowlane kasy oszczędnościowe wzorowane na niemieckich bausparkassen. Zachętą do oszczędzania przez kilka lat w takiej kasie na niski procent jest nie tylko możliwość uzyskania w przyszłości nisko oprocentowanego kredytu, ale również premia z budżetu państwa. Kongres proponuje, by budżet dopłacał co rok 20 proc. zaoszczędzonej kwoty. Przy czym premiowane były oszczędności nie przekraczające w danym roku 18 tys. zł. Maksymalna roczna premia wyniosłaby więc 3,6 tys. zł.

 
Ciekaw jestem, jak na tę propozycję zareaguje rząd. Przypomnę, że w 1997 r. Sejm - wbrew ówczesnemu rządowi - uchwalił ustawę o kasach budowlanych. Powstały nawet cztery polsko-niemieckie kasy, ale kolejne rządy uniemożliwiły im rozpoczęcie działalności, a w 2002 r. Sejm uchylił ustawę. Powodem była obawa, że budżet nie podoła wydatkom związanym z wypłatą premii. Poza tym, w tym czasie działały trzy konkurencyjne kasy mieszkaniowe, w których zachętą do oszczędzania była ulga podatkowa. Również ich żywot był krótki, bo kiedy zlikwidowano ulgi, skończył się dopływ nowych klientów.
Przez trzy lata byłem jednym z nich. I z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że taka kasa ma jedną podstawową zaletę: zmusza do oszczędzania. Gdyby nie było kas, nie miałbym motywacji.
Kasy są potrzebne także dlatego, że pozwalają zmierzyć własne możliwości. Jeśli jestem w stanie odkładać przez pięć lat dajmy na to 1,5 tys. zł miesięcznie, to znaczy, że prawdopodobnie poradzę sobie ze spłatą kredytu. Dziś wielu młodych ludzi bierze kredyt „pod korek” nie zdając sobie sprawy, czym to pachnie. Mało tego, przepłacają, bo jeśli nie mają wkładu własnego, bank rekompensuje sobie wyższe ryzyko wyższą marżą. Do tego dochodzi składka na ubezpieczenie niskiego wkładu.
Kasy potrzebne są także bankom, bo kryzys finansowy uświadomił im, że na dłuższą nie da się rozwijać akcji kredytowej, jeśli dysponują jedynie krótkoterminowymi lokatami. Potrzebny jest długoterminowy kapitał, a ten są w stanie dostarczyć kasy budowlane.
Jednak czy Kongres Budownictwa Polskiego nie proponuje zbyt wysokiej premii? 20 proc. to sporo. Jednak w kraju, w którym systemy oszczędzania są tak skompromitowane (wspomniane kasy, a wcześniej książeczki mieszkaniowe), musi być atrakcyjna zachęta. Po kilku latach, premię można by zmniejszyć nawet o połowę, tak jak to zrobili np. Czesi. Nie podzielam też obaw, że budżet nie podoła wypłatom premii. Przecież te pieniądze wrócą do budżetu, być może z nawiązką. Autorzy projektu policzyli, że gdyby w ciągu ośmiu lat do kas zapisało się 1,750 mln Polaków, a każdy odkładał co rok średnio 10 tys. zł, to w ósmym roku premie kosztowałyby budżet 3,5 mld zł. Jednak fundusz kredytowy w kasach sięgałby 100 mld zł. Do tego doszłyby komercyjne kredyty hipoteczne. Fiskus mógłby zacierać ręce.
Tym, których nie przekonuje ten argument, zwrócę uwagę, że kasy budowlane uruchomili Czesi, Słowacy i Węgrzy. Nasz rząd może więc sprawdzić, jakie dały efekty.
kasy budowlane
kasy budowlane
Źródło: Kongres Budownictwa


źródło  http://mieszkaniowy.blox.pl/2010/05/Rzadzie-przywroc-kasy-budowlane.html

Kasy budowlane sposobem na mieszkania i oszczędności

 Kasy budowlane sposobem na mieszkania i oszczędnościJacek Furga, wiceprezes Centrum Prawa Bankowego i Informacji przy ZBP.
W polskim systemie bankowym powstała luka płynnościowa - banki nie mogą już finansować długoterminowych kredytów. Przynajmniej częściowym sposobem na jej zmniejszenie jest proponowany przez Związek Banków Polskich kontraktowy system oszczędzania – mówi Jacek Furga, wiceprezes Centrum Prawa Bankowego i Informacji przy ZBP.
Obserwator Finansowy: Ekonomiści coraz częściej mówią, że banki dostają już zadyszki jeśli chodzi o kredytowanie długoterminowe.
Jacek Furga: Bo powstała luka płynnościowa. Nie tylko na dziś, ale to jest stała luka systemowa. Brakuje rodzimego finansowania akcji kredytowej. Według naszych badań, z niespełna 500 mld zł rodzimych depozytów gospodarstw domowych w bankach zaledwie 6-7 proc. to depozyty na okresy dłuższe niż roczne. A banki mają cały portfel kredytów hipotecznych na 25, 35 lat, albo nawet i dłuższe okresy.
System, w którym banki oferują 6,5 proc. za depozyty 3- lub 6-miesięczne i z nich finansują długoterminowe kredyty jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Na dodatek powoduje zagrożenie dla polskiego systemu bankowego, bo gdyby pojawił się sygnał negatywny dotyczący bezpieczeństwa środków, to może się okazać, że stabilność tak krótkich lokat bankowych jest bardzo wątpliwa. Zrezygnować z odsetek od depozytu na trzy miesiące to nie jest żaden problem. Inaczej, gdy pieniądze są ulokowane np. w obligacjach na 5 czy 10 lat.
Czy banki powinny w zasadzie już zakręcić kurek z kredytami hipotecznymi? Zwłaszcza, ze dyrektywa CRD IV będzie wymagała, żeby dostosowały długość kredytów do terminów zapadalności depozytów.
W polskim systemie bankowym mamy równocześnie dwa problemy: zarówno niskiego wolumenu oszczędności jak i systemowego braku płynności w okresie najbliższych kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat. Jeśli byśmy chcieli utrzymać tempo kredytowania długoterminowego, głównie kredytów hipotecznych, z ostatnich lat, to banki potrzebowałyby około 800 mld zł nowych środków.Tak to szacuje Biuro Informacji Kredytowej. A dziś łączne oszczędności gospodarstw domowych, licząc w tym depozyty w sektorze bankowym, fundusze emerytalne, inwestycyjne, ubezpieczeniowe oraz gotówkę i papiery wartościowe, to bilion złotych.
Powoli wysycha też źródło finansowania zagranicznego. W latach 2005-2008, według badań prezesa Bankowego Funduszu Gwarancyjnego Jerzego Pruskiego, środki zagraniczne przyrosły o 143 mld zł. Tymczasem od czerwca 2011 do lutego 2012 nastąpił odpływ netto 14,2 mld zł. Czy nie jest to niebezpieczne?
Polskie banki na koniec 2011 roku finansowały akcję kredytową w 160-170 mld zł z pożyczek zagranicznych, czyli ze środków pożyczanych naszym bankom przez banki-matki, czy też pożyczanym na rynku międzybankowym. To tylko potwierdza, że brakuje krajowego finansowania.
Z około biliona oszczędności Polaków 11 proc. to środki w gotówce, poza kasami banków. Może warto o nie się pokusić?
Jest to na pewno kwota godna zainteresowania, jednak brak jest w naszym systemie finansowym zachęt do długoterminowego oszczędzania. Przyczyn tego jest wiele. Najistotniejsze są psychologiczne, bo ludzie sparzyli się na książeczkach mieszkaniowych jeszcze w czasach socjalizmu, a ostatnio złym sygnałem było zmniejszenie składki do otwartych funduszy emerytalnych. Po drodze były afery, takie jak Bezpieczna Kasa Oszczędności, czy ostatnio Amber Gold. Okazuje się, że ludzie nie mają zaufania do instytucji finansowych. Teraz PKO BP wprowadziło znowu Szkolną Kasę Oszczędności, ale warto byłoby ten program połączyć z jakimś systemem edukacyjnym.
To raczej wyzwanie na pokolenia, a banki muszą coś zrobić, żeby zasypać lukę płynnościową już teraz. Co można zrobić?
Jednym ze sposobów choć częściowego zmniejszenia luki są proponowane przez Związek Banków Polskich kontraktowe systemy oszczędzania, dające z jednej strony odsetki, z drugiej strony możliwość zaciągnięcia długoterminowego kredytu. Kasy oszczędnościowo-budowlane to pomysł sprzed ponad 100 lat, funkcjonuje doskonale w takich krajach, jak Niemcy czy Austria, a przyjął się również w większości krajów po transformacji.
Co to za system?
To po pierwsze system elastyczny, po drugie – zapewnia stały dopływ depozytów do systemu bankowego, czyli kas oszczędnościowo-budowlanych będących spółkami zależnymi banków. Klient zawiera umowę i przez od 5 do 7 lat  wpłaca co miesiąc określoną kwotę, a następnie może uzyskać kredyt, który udzielany jest na czas dwukrotnie dłuższy niż okres oszczędzania. Oszczędności są oprocentowane po niższej stopie niż na rynku, ale kredyt też.
Nominalna miesięczna kwota spłat kredytu jest w wysokości wpłat oszczędnościowych, co powoduje, że w statusie płynnościowym klienta kasy nic się nie zmienia. Natomiast w przypadku większych wydatków mieszkaniowych tani kredyt budowlany traktowany jest przez bank hipoteczny jako wkład własny, dzięki czemu bank liczy zdolność kredytową tylko od tego zadłużenia, jakie powstaje w nim, bo to, które jest w kasie nie generuje nowego obciążenia dla rodziny i nie narusza jej płynności finansowej. Dlatego kasy funkcjonują również jako zaczyn dla kredytu hipotecznego.
Po trzecie system działa jak stabilizator koniunktury na rynku kredytowym i budowlanym, na którym cykle trwają zwykle 7-8 lat. Zakładając 5-7 lat oszczędzania i 14-20 lat spłaty kredytu, mamy za sobą przynajmniej dwa cykle koniunkturalne. Zatem załamanie koniunktury nie dotyczy tego systemu i zgromadzonych w nim oszczędności. Gdy kredyt jest tani, ludzie mniej oszczędzają i system zwalnia, ale z kolei gdy na rynku jest bardzo drogo, to klienci kas stale biorą kredyty bo są niżej oprocentowane niż na rynku, a więc stale generują popyt na mieszkania. Dlatego nawet wtedy, kiedy na rynku bankowym pieniądz jest zbyt drogi, kasy generują stały dopływ inwestorów i inwestycji. Czyli spłaszczają wahania koniunkturalne.
A elastyczność obecności w takim systemie?
W każdym momencie uczestnictwa w kasie można policzyć na co jej klienta aktualnie stać. Można pieniądze wydać na remont, a nie na kupno mieszkania. Można w pewnym zakresie wybrać stopę oprocentowania oszczędności, np. wyższą i zgodzić się na wyżej oprocentowany kredyt, lub niższą, i wtedy kredyt będzie tańszy.
Jaki wolumen oszczędności mogłyby generować kasy? Są jakieś szacunki?
Na Słowacji oszczędza w tym systemie 1,3 mln osób, w Czechach na 10 mln mieszkańców jest 5 mln rachunków, co oznacza, że każda rodzina ma przynajmniej jeden. Do 2010 roku kasy wygenerowały na Słowacji umowy kredytowe na – w przeliczeniu – 50 mld zł, a w Czechach na 201 mld zł. Gdyby co dziesiąty Polak miał rachunek w kasie, byłoby to 3-4 mln rachunków, które generowałyby długoterminowy kapitał przez 5-7 lat.
Zakładam, że jeśli scenariusz by się powiódł, to w tym systemie na stałe mogłoby w Polsce oszczędzać nawet 5-7 mln ludzi. W pesymistycznym scenariuszu zakładam 1 mln osób, a to i tak więcej niż połowa tych, którzy mają dziś kredyty hipoteczne, bo jest ich 1,6 mln. W pierwszym roku system, w którym byłoby 300-350 tys. osób, mógłby wygenerować 4 mld zł oszczędności.
Przez cztery lata skumulowane oszczędności wyniosłyby 40 mld zł, czyli niemal tyle, ile rocznie udzielanych jest kredytów hipotecznych. Mamy w ten sposób pewien wehikuł, który generuje stały dopływ długoterminowych środków, będących w systemie bankowym przez co najmniej kilka lat.
Czemu takie rozwiązanie nie zostało wprowadzone w Polsce?
Pomysł z wprowadzeniem kas rozbija się z reguły o to, że rząd mówi, iż nie ma środków, bo system ten zakłada udział państwa w popieraniu budownictwa mieszkaniowego. Odpowiednia ustawa została uchwalona, podpisana przez prezydenta i opublikowana w 1997 roku, jednak nie wydano rozporządzeń dotyczących rozliczeń pomiędzy budżetem a kasami i nie można było wystartować. W związku z tym cztery gotowe wówczas instytucje bankowe nie uruchomiły działalności. NBP nie udzielił im licencji bo stwierdził, że jeśli rząd nie zapewni pomocy dla oszczędzających w kasach, to uruchomienie systemu się nie powiedzie. I słusznie.
System ma dwie ważne zalety. Z jednej strony generuje długoterminowe oszczędności, co w sytuacji powstałej luki płynnościowej w sektorze bankowym miałoby istotne znaczenie. Z drugiej strony tworzy bazę do długoterminowych inwestycji mieszkaniowych. Obecnie możemy z ok. 100 tys. mieszkań oddawanych rocznie wejść na 130-150 tys. Dopiero  gdybyśmy weszli na poziom 200 tys. to byłaby szansa wychodzenia z kryzysu, ale żeby do tego doszło, musi być pomysł na refinansowanie.
Propozycja ta nie rozwiąże całkowicie problemu mieszkaniowego, ale we wszystkich krajach, gdzie działa, jest ważnym elementem finansowania od 20 do 40 proc. budownictwa mieszkaniowego. Ma jednak jedną zasadniczą wadę: wprowadzający go rząd nie odetnie od niego kuponów politycznych, a będzie miał większe wydatki z budżetu i większy deficyt. Owoce będą za 3-4 lata, czyli zapewne za kadencji następców, którzy zdyskontują politycznie większe wpływy budżetu.
Łatwo stworzyć dobrze funkcjonujący system, jeśli dopłacać do niego będzie państwo. Ile musiałoby na to wydać?
Jeden złoty wydany na mieszkanie generuje kolejne 3 złote wydatków na infrastrukturę, transport, wyposażenie, obsługę, a to daje kolejne podatki dochodowe, VAT. Jeden złoty inwestycji mieszkaniowych daje 3 zł wpływów do budżetu w rachunku ciągnionym, jak pokazują to doświadczenia innych krajów. W pierwszych trzech latach trzeba tę masę pieniądza uruchomić zasilając kasy oszczędnościowo-budowlane, a dopiero po co najmniej czterech latach, kiedy zaczynają się pierwsze kredyty, pojawiają się większe wpływy do budżetu.
Żeby ten system uruchomić, konieczna byłaby dopłata w 1-3 roku premii w wysokości 20-25 proc. wpłaconych do kas pieniędzy. To zachęcałoby ludzi do oszczędzania. Badania Instytutu Badań na Gospodarką Rynkową pokazały, że po 5-6 latach budżetowi zwracają się wydatki poniesione w pierwszych latach działania systemu, kiedy dopłaca do oszczędności.
Więc jakie byłyby koszty budżetu w tym pierwszym okresie?
Rozwiązania są różne w różnych krajach, to kwestia do dyskusji. Na Węgrzech na przykład premia wynosiła 40 proc. oszczędności w pierwszym roku, ale w następnych już 30 proc. nowych oszczędności z danego roku. Zakładając, że premia wynosiłaby 20-25 proc. oszczędności, do systemu mogłoby wejść rocznie ok. 350 tys. nowych osób. Czyli po 5 latach mielibyśmy od 1,5 do 2 mln ludzi oszczędzających w tym systemie.
Zobowiązania budżetu zależą od tego, jaki wolumen oszczędności chcielibyśmy premiować. Zapewne maksymalna wysokość premii rocznej wynosiłaby od połowy do jednego miesięcznego wynagrodzenia. Chodzi o to, żeby nie premiować ludzi bogatych, którzy wniosą do systemu duże kwoty i dostaną premię od rządu, ale ludzi o średnich i niskich dochodach. Jeśli by więc premia wynosiła ok. 3 tys. zł w skali roku, to byłby to miliard złotych dopłat z budżetu w pierwszym roku. Potem wzrosłyby do 2-3 mld zł rocznie i na tym poziomie się już utrzymały.
Rząd chce zaproponować swój program „Mieszkanie dla młodych”. Jak pan go ocenia?
– Nie mówię, że to rozwiązanie złe, ale jednak jest niszowe i za te same pieniądze można zrobić znacznie więcej. Przedstawiony przez Ministerstwo Infrastruktury program też będzie generował ok. 1 mld zł kosztów, a adresowany jest do zaledwie 30 tys. rodzin rocznie. W projekcie kas oszczędnościowo-budowlanych mówimy o miliardzie złotych przy zaangażowaniu 350 tys. osób. Rządowy program pogłębia istniejącą lukę płynnościową, a ten ją zasypuje.
Rozmawiał Jacek Ramotowski


źródło    http://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/bankowosc/kasy-budowlane-sposobem-na-mieszkania-i-oszczednosci/

sobota, 7 listopada 2015

obrazek

Szczurek popełnia błąd: Kasy budowlano-mieszkaniowe to piramida finansowa

 Mateusz Szczurek, minister finansów

- Jestem bardzo mocno przeciwny kasom budowlano-mieszkaniowym - oświadczył w czwartek podczas debaty budżetowej w Senacie minister finansów Mateusz Szczurek. Określił ten pomysł jako "makroekonomicznie nieodpowiedzialny".
Zwolennikiem programu kas jest wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński.

Tymczasem według Szczurka to "zaproszenie do kryzysu". - Z kilku powodów, zaczynając od tego, że jest to - moim zdaniem - piramida finansowa, z której nie będziemy mogli się wykręcić - podkreślił minister finansów. - Książeczki mieszkaniowe są do dziś problemem dla budżetu - zauważył. Podczas debaty budżetowej w Senacie Szczurek odpowiedział w ten sposób na pytania senatorów dotyczące programu kas budowlano-mieszkaniowych.

Zdaniem ministra finansów taki program to byłoby "angażowanie środków publicznych w coś, co jest jednak jakąś formą konsumpcji". - Poza tym to jest inwestycja o bardzo niewielkiej stopie zwrotu i jest to makroekonomicznie nieodpowiedzialne - zaznaczył Szczurek.

100 lat tradycji

- W takim razie Pan minister powinien ostrzec rządy 11 krajów, w których działa tego typu system oszczędzania - ripostuje szef Komitetu ds. Finansowania Nieruchomości Związku Banków Polskich Jacek Furga. - W Niemczech ma on już ponad 100-letnią tradycję, co oznacza, że jest sprawdzony i bezpieczny. Mało tego, w niemieckich kasach można także oszczędzać na przyszłą emeryturę, a w Austrii i Słowacji na edukację i zdrowie.

Jacek Furga podkreśla, że dzięki niewielkiemu wsparciu państwa, w kasach oszczędzają miliony ludzi. Gromadzony przez nich kapitał zasila potem gospodarkę.

Dodajmy, że w zaproponowanych przez Związek Banków Polskich kasach oszczędnościowo-budowlanych, zachętą do oszczędzania miałaby być premia z budżetu państwa w wysokości maksymalnie 600 zł rocznie (10-proc. dopłatą byłyby premiowane oszczędności do 6 tys. zł). Dla porównania: beneficjenci rządowego programu "Mieszkanie dla młodych" dostają dopłatę do kredytu - w zależności od miasta - od 14 tys. do ponad 40 tys. zł. Zarezerwowanych na ten cel jest ok. 3,5 mld zł.

Jacek Furga podkreśla, że budżet dokładałby do kas oszczędnościowo-budowlanych tylko podczas rozruchu. Po kilku latach korzyści z rozkręcenia koniunktury budowlanej byłyby o wiele większe niż wydatki. Budżet zarabiałby głównie na VAT, CIT i PIT. Zmniejszyłyby się również wydatki na zasiłki dla bezrobotnych. - Potwierdza to Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Niestety, Ministerstwo Finansów nie jest zainteresowane wynikami jego badań. Usłyszeliśmy jedynie, że rządu nie stać na kolejny program - mówi Furga.

Związek Banków Polskich może jednak liczyć na Ministerstwo Gospodarki.

Będzie projekt Piechocińskiego

Pod koniec listopada ub.r. wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński zapowiedział, że na przełomie lutego i marca 2015 r. zostanie przedstawiony projekt dotyczący kas mieszkaniowych. Nie podał szczegółów planowanych rozwiązań. Podczas rozmowy z dziennikarzami wyjaśnił, że propozycje te nie będą się wiązały z wprowadzeniem nowych ulg podatkowych.

- Pomysł jest daleko zaawansowany. Będzie to bez ulg podatkowych, tylko w innej formule. Będziemy premiować tych, którzy systematycznie będą odkładać kilkaset złotych rocznie albo więcej. Myślę, że ten mechanizm jest stabilniejszy, bo tworzy także mocne źródło zasilania kapitałowego dla gospodarki - przekonywał Piechociński.

Natomiast w rozmowie z PAP wicepremier stwierdził: "Maksymalnie szybko powinniśmy przedstawić taki pakiet rozwiązań i w mojej ocenie powinien to zrobić Związek Banków Polskich. "Po perturbacjach z kolejnymi programami wspierania mieszkalnictwa, takimi jak 'Rodzina na swoim' czy teraz MdM, potrzebny jest nam powrót do idei kas mieszkaniowych z premią za systematyczne, comiesięczne oszczędzanie i być może powiązanie tego z ubezpieczeniami, np. z trzecim filarem" - wskazał Piechociński.

"Chodzi o to, by oszczędzającym w takim systemie przysługiwała nie tylko premia z krajowego funduszu mieszkaniowego, ale jeszcze jakiś dodatkowy mechanizm z filara ubezpieczeniowego" - tłumaczył.

Co to jest kasa mieszkaniowa

Kasa mieszkaniowa to jedna z form oszczędzania i uzyskania pieniędzy na inwestycję mieszkaniową. Mechanizm ten wymaga zaangażowania banków, które prowadzą rachunki oszczędnościowo-kredytowe dla klientów indywidualnych i udzielają kredytów przeznaczonych na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych posiadacza rachunku.

Eksperci: dobre pomysły PiS dot. mieszkalnictwa, pytanie o finansowanie

 

 
Wybrane pomysły w proponowanym przez Prawo i Sprawiedliwość programie mieszkaniowym są dobre, jednak państwa może nie być stać na ich finansowanie - mówią PAP eksperci. Mają zwłaszcza wątpliwości co do propozycji reaktywacji kas mieszkaniowych.
Pierwszy pomysł PiS dotyczy powrotu do kas mieszkaniowych. Partia w swoim programie deklaruje: "znamy rezultaty zastosowania tego rozwiązania w latach 90-tych i jesteśmy świadomi, jakich błędów nie należy popełniać obecnie". Zapowiedzieli, że nowoutworzony system kas mieszkaniowych będzie szczelny. Autorzy wskazują, że rachunek oszczędnościowo-kredytowy mógłby założyć każdy obywatel jako rachunek indywidualny lub wspólny (np. wraz z małżonkiem). Po "oszczędzeniu" przez niego odpowiedniej sumy - tzw. wkładu minimalnego, bank udzielałby kredytu o niskim oprocentowaniu. Rachunki regularnie zasilane funduszami dodatkowo byłyby premiowane przez państwo, które wypłacałoby na konto obywatela bonus finansowy.

"System oszczędzania w takiej formule już się +przeżył+" - ocenił doradca rynku nieruchomości, wiceprezydent Federacji Porozumienia Polskiego Rynku Nieruchomości Tomasz Błeszyński. "Do tego już po prostu nie wrócimy. Jeżeli kasy mieszkaniowe nie będą +polityczną wydmuszką+ tylko zostaną obudowane na solidnej logistyce, legislacji i ulgach podatkowych, jeżeli będzie realna chęć, realna potrzeba oszczędzania - to dla pewnej grupy osób będzie to na pewno dobre rozwiązanie". Zaznaczył jednak, że nad takim projektem rząd musiałby długo i dokładnie pracować.

"Kasy mieszkaniowe w Polsce mają już jakąś swoją historię. Próbowano je wprowadzić w latach 90. - to się nie przyjęło" - mówi z kolei dyrektor w Marvipol Development Jacek Bielecki. "Kasy istnieją w krajach takich jak Czechy czy Niemcy, wymagało to bardzo dużego wsparcia państwa. Myślę, że u nas tego wsparcia nie będzie skąd wziąć - nie ma na to pieniędzy" - uważa ekspert. Jego zdaniem nie ma potrzeby reaktywacji tego projektu. "Niemieckie kasy mieszkaniowe mają ponad 100 lat tradycji. Są one pewnego rodzaju +masą krytyczną+, która po pewnym czasie staje się samowystarczalna. Nie mając nic przeciwko samej idei obawiam się, że nie będzie nas na to stać" - dodaje Bielecki.

Kasy mieszkaniowe funkcjonują m.in. w Czechach. Na 10 mln mieszkańców przypada tam 5 mln rachunków. Oznacza to, że każda rodzina ma przynajmniej jeden rachunek. Do końca 2013 r. czeskie kasy mieszkaniowe wygenerowały ponad 15 mld euro. Za najstabilniejszy system kas uważany jest jednak niemiecki budowany od XIX wieku. Za naszą zachodnią granicą ponad połowa gospodarstw domowych posiada umowy z kasą oszczędnościową co do końca roku 2013 wygenerowało środki rzędu 151 mld euro.

Inną propozycją PiS jest wprowadzenie na rynek mieszkań dostępnych dla wszystkich. Byłyby budowane mieszkania o określonej powierzchni, w określonym standardzie i w ramach określonej technologii. Takie mieszkania byłyby oferowane w trzech formach: na wynajem, na wynajem z tzw. dojściem do własności oraz na sprzedaż. Mieszkanie z wykończeniem miałoby kosztować 3 tys. zł za m kw. W programie PiS czytamy, że każdy zainwestowany w program 1 mld zł publicznych środków przyniósłby ponad 7 tys. nowych mieszkań.

Bielecki ocenia, że pomysł wspierania budownictwa przeznaczonego pod wynajem jest dobry, ale powinien być nieco zmodyfikowany. "Od dawna powinniśmy wspierać w Polsce budownictwo czynszowe, ale budownictwo czynszowe komercyjne. W całym cywilizowanym świecie jest bardzo rozwinięte prywatne budownictwo czynszowe, które w miarę rozwoju powoduje zmniejszenie stawek czynszu, bo oferta jest coraz większa" - tłumaczy. Dodaje, że "budową mieszkań powinny się zajmować podmioty gospodarcze, a nie państwo".

Błeszyński zwrócił uwagę na to, że faktycznie jest potrzeba poszerzenia rynku tanich mieszkań na wynajem z udziałem państwa. "Młodzi ludzie są teraz mobilni - jak mówił - nie przywiązują się do jednego miejsca. Chcą mieć funkcjonalne warunki mieszkania - mieszkania do wynajęcia za rozsądne pieniądze". Wyraził nadzieję, że "nowa ekipa ma świadomość, że rynek mieszkaniowy jest podstawą funkcjonowania obywateli". "Jeżeli nie chcemy, aby młodzi ludzie wyjeżdżali z kraju, jeżeli chcemy aby rosła demografia, jeżeli chcemy zbudować stabilne państwo musimy przygotować zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych" - powiedział.

Zdaniem Błeszyńskiego ta propozycja PiS jest jak najbardziej do zrealizowania. Jego zdaniem ceny mieszkań są "stanowczo przeszacowane". Uważa, że deweloperzy nakładają zbyt wysokie, sięgające niekiedy nawet 30 proc. marże.

Z tą opinią nie zgadza się dyrektor Marvipolu Development. Zwraca uwagę, że obecnie koszt metra kwadratowego w stanie deweloperskim przekracza deklarowane przez PiS 3 tys. zł., a do tego powinniśmy doliczyć jeszcze koszty wykończenie pod klucz (w najniższym standardzie jest to kilkaset zł na metrze) oraz podłączenie mediów. Zdaniem Bieleckiego "państwo w ogóle nie jest od budowania domów, czy wydobywania węgla i wielu rzeczy, które robi". "Państwo powinno usuwać przeszkody, które powodują to, że budujemy tak drogo. A dzieje się tak dlatego, bo państwo narzuciło przepisy i standardy techniczne, które w Europie są w ogóle nie spotykane, a które generują ogromne koszty" - powiedział.

 Polski Związek Federacji Deweloperów uważa, że jeśli chodzi o program mieszkalnictwa PiS to "aktualnie jest zbyt wiele niewiadomych". "Dla oceny realności i sensowności takiego projektu, trzeba znać więcej szczegółów. Kto będzie te mieszkania budował, kto i na jakich zasadach będzie je kupował, po jakim czasie będzie możliwy wykup i kto i na jakich warunkach będzie do niego uprawniony" - napisała w informacji dla PAP instytucja. PZFD zadeklarował, że chętnie włączy się do debaty i zaopiniuje projekty ustaw, jak tylko one powstaną.

Opinię PZFD podziela Błeszyński. Dodaje, że "pomysły są cenne, tylko wymagają dobrego obudowania". "Problem mieszkaniowy od 25 lat w Polsce jest tylko doraźnie łatany najróżniejszymi programami. Przeszłość pokazuje, że pomysły obudowywane legislacyjnie na prędce po prostu się rozsypały. Apelowałbym do przyszłego rządu o potraktowanie polityki mieszkaniowej w sposób całościowy i komplementarny" - mówił